Porażka, zwycięstwo, remis, zwycięstwo...Real nie może wejść w odpowiedni rytm meczowy. Zwycięstwo z Eibar było obowiązkiem, ale przewagi w lidze już nie ma.
Porażka z Valencią mogła być wliczona w "koszty" tego sezonu. Na Mestalla "Królewskim" zawsze grało się ciężko, więc, pomijając styl, można się było jej spodziewać.
Później jednak przyszedł mecz z Villareal. Szalony, dramatyczny, ale ostatecznie zwycięski. Trudno teren przyniósł ważne punkty, więc całkiem uzasadniona była radość po udanej remontadzie. Ta pojawiła się też po meczu z Las Palmas. Znów udało się odrobić straty, co przy grze o jednej zawodnika mniej wydawało się cięższe. Real jednak dał radę i znów zapanowała radość.
Szkoda tylko, że należało ją czerpać z udanej pogoni, a nie zdobycia trzech punktów. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że właśnie tak trzeba traktować zremisowane spotkanie z Las Palmas. Wygrana z Eibar miała być obowiązkiem i tak też się stało.
Zaimponowali szczególnie zmiennicy. Marco Asensio udanie rozpoczął 2017 rok (to dopiero pierwszy mecz w wyjściowym składzie w tym roku), James również zagrał poprawnie, a Lucas Vazquez był jak zwykle aktywny. No i w końcu przebudził się Benzema. W końcu, bo w środę czeka Napoli.
Real dzisiaj wreszcie wyglądał jak drużyna. Bez wybitnych indywidualności, ale z pomysłem, determinacją i konsekwencją. Czy to zarzut? Nie, ale warto dodać, że w dziewięciu ostatnich meczach bez Cristiano, madrytczycy odnieśli...9 zwycięstw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz